jesteśmy w polsce tu nie pić nie wypada
Poseł Michał Jaros może być kandydatem PO w wyborach na prezydenta Wrocławia w 2024 r. - Szansa na ewentualne wsparcie Jacka Sutryka zmalała, chociaż nie można jej całkowicie wykluczyć
Powietrze w Polsce jest coraz czystsze, ale nie ma to związku z podejmowanymi działaniami, tylko z pogodą - tak podsumowują walkę ze smogiem Polski Alarm Smogowy oraz Europejskie Centrum
Niestety nie ma produktu o podobnym składzie. Jako, że jest to preparat preparat o działaniu miejscowym, osłaniającym błonę śluzową górnego odcinka przewodu pokarmowego, można w zamian niego stosować preparaty zawierające alginian sodu, np. Gaviscon lub nasiona lnu. Załączam link do śledzenia dostępności produktu Esoxx One
W 2020 nadszedł COVID, więc zawodów nie było za dużo, ale już od sezonu 2021/22 jeżdżę w Biało-Czerwonych barwach - wyjaśnia swoją sytuację łyżwiarz. gtopolskaa and diane_sellier
Czy jest w ogóle sens publikować swój płacz w social mediach? - Musimy pamiętać, że nawet jeśli zwiększy to nasze zasięgi, to trzeba się liczyć z tym, że tak samo jak dostaniemy od obserwujących zainteresowanie, to tak samo możemy dostać hejt. Nie możemy oczekiwać, że wszyscy podejdą do naszego filmu tak, jak byśmy tego
2 Months Of Dating What To Expect.
Jesteśmy strasznie uzależnionym narodem - mówi Jakub Żulczyk. - Jeszcze pijąc, wyobrażałem sobie, że w Polsce nie da się nie pić - dodaje Juliusz Strachota. W podcaście "Co ćpać po odwyku" obaj - trzeźwi, po terapii - przekonują, że się da. Jakub Żulczyk – pisarz, autor powieści "Zrób mi jakąś krzywdę", "Instytut", "Radio Armageddon", "Ślepnąc od świateł", "Wzgórze psów", scenarzysta serialu "Belfer". Uzależniony od alkoholu, nie pije od 6 Strachota – Pisarz, autor zbiorów opowiadań "Oprócz marzeń warto mieć papierosy" i "Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego" oraz powieści "Zakłady nowego człowieka" i "Relaks amerykański". Uzależniony od leków, narkotyków i alkoholu. Trzeźwy od 8 lat.**Podcast "Co ćpać po odwyku?" – Żulczyk i Strachota mówią o sobie, że są dwoma typami, którzy gadają o tym, jak dobrze żyć, nawet jeśli ma się za sobą trudną – narkotykową i alkoholową – przeszłość. W dwóch seriach nagranych dla Storytel opowiadają, jak wpadli w nałogi i jak z nich wyszli. Karolina Błaszkiewicz: Mój dziadek pił, babcia to znosiła. A była największą twardzielką, jaką Żulczyk: Nadzieja jest w zmianach pokoleniowych. Młodsi ludzie mają więcej świadomości. Twój dziadek wychowywał się w czasach, kiedy nie było żadnego leczenia alkoholików w jest. Pamiętacie pierwszy dzień na odwyku?Jakub: Ja nie byłem na zamkniętym odwyku. Poszedłem na terapię dochodzącą. Pamiętam pierwszy dzień leczenia, nie piłem od jakichś 48 godzin. Najpierw poszedłem do psychiatry, który dał mi leki uspokajające. A potem poszedłem do kina na, nomen omen, "Pod Mocnym Aniołem". Jest tam scena, jak Więckiewicz włącza sobie jakąś muzykę, chodzi po pokoju, pije i gada do siebie. Patrzyłem na Więckiewicza i myślałem: "Kurwa, ja rzeczywiście przez ostatnie lata robię dokładnie to samo". Wiedziałem, że mam problem, powiedziały mi to w twarz najbliższe osoby. Ale początek tego filmu - nie wszystkie późniejsze patologie w nim pokazane, tylko ta jedna, niewinna scena - coś mi bardzo wyraźnie udowodniła. To jest moje bardzo wyraźne wspomnienie z tego pierwszego ciebie na odwyk zawiozła Strachota: Mama mnie uratowała. Widziała moje problemy bardzo wcześnie i sama zaczęła korzystać z pomocy terapeutów. I chociaż strasznie się przeze mnie przez lata wycierpiała i bardzo się to na niej odbiło, to była w pewien sposób przygotowana. I po iluś nieudanych próbach udało jej się do tego pamiętajmy o tym, że nikt nie ma prawa od naszych bliskich wymagać tego, żeby ratowali tak chore, zaburzone osoby. Nie muszą mieć siły, kompetencji. A tę siłę próbują odnaleźć w sobie, a często nie są w stanie. Można wystawić kogoś za drzwi i powiedzieć: "masz nie wracać" - i następnego dnia nie wiesz, co ze sobą zrobić, boisz się o niego. Są takie modele działania, jak interwencja, gdy zbiera się cała rodzina alkoholika, i z pomocą terapeuty albo kogoś z AA "potrząsają" nim. Przełamują iluzje, które alkoholik ma w głowie. To jest nieprzyjemne dla wszystkich i wymaga ogromnej do dzisiaj nie rozumiem swojego schorzenia i nigdy do końca go nie zrozumiem. Najpierw zjawiłem się na detoksie na Sobieskiego. Siedziałem tam dwa miesiące i doszedłem do takiego stanu, kiedy nie było we mnie żadnej substancji. Zacząłem w sierpniu, a w październiku wyszedłem. Koniec lata przeżyłem za kratami. Na terenie szpitala na Sobieskiego jest też Ośrodek Terapii Uzależnień. I udało się mi się z detoksu przejść tam na terapię wstępną. Pamiętam, że czułem się jak u siebie, bezpiecznie, tak naprawdę chciałem tam jak najdłużej zostać. Łącznie spędziłem na Sobieskiego prawie pół roku. To był czas intensywnej szkoły, pierwszego zderzenia się ze sobą i nadziei. Później było trochę trudniej, gdy znalazłem się za murem. Powrócił świat, w którym było bardzo dużo czarnych dziur i wróciły lęki. Natomiast do dzisiaj bardzo dobrze czuję się w szpitalu psychiatrycznym. Nie jest miły ani czysty, ani specjalnie zachęcający. Ale to miejsce, w którym zaczęło się moje naprawianie i to jest bardzo potrzebna było zamknięcie z własnej woli. A jak znieśliście zamknięcie przymusowe?Juliusz: Na początku trudno było mi się odnaleźć, bo ja regularnie chodzę na mityngi. I przestałem na nie chodzić, a trochę trwało, zanim się zorientowałem, że są spotkania w sieci. Lockdown na pewno miał na mnie duży wpływ. Pojawiały się napięcia, które nie miały żadnego ujścia. Z drugiej strony, ja też czuję się w miarę dobrze przygotowany – tak długo przerabiam samego siebie, że tak strasznie źle tego nie zniosłem. Były momenty, w których nie czułem się najlepiej. I na pewno ta sytuacja covidowa to spotęgowała. Pewnie jeszcze takie będą. Natomiast jest dużo osób, które miały o wiele trudniej i potrzebowały wsparcia non stop, ale nagle je straciły. Myślę, że live'y Kuby na początku lockdownu dały tu bardzo pozytywny Energię z tych live'ów – relacji na żywo - przeniosłem na nasz podcast. Pomysł na niego mieliśmy wcześniej, ale to te audycje na żywo przekręciły kluczyk w stacyjce. A co do zamknięcia… Po sześciu latach trzeźwienia nauczyłem się bycia samemu i - jeszcze nie perfekcyjnie - odnajdywania w sobie spokoju. 70 – 80 proc. mojej pracy to bycie w domu, przyzwyczaiłem się, więc lockdown nie wywrócił mi życia do góry nogami. To była po prostu moja codzienność, tylko trochę "bardziej". Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nasz podcast udał się także dzięki Zabieraliśmy się za niego dość długo. Nie mieliśmy motywacji. Na początku pandemii trochę żałowałem, że nie zaczęliśmy robić tego wcześniej, bo już wszyscy na to wpadli, bo wszyscy siedzą w domach. A jednak się udało. Ludzie do was piszą?Juliusz: Sporo dostaję wiadomości, Kuba pewnie też. Często są bardzo fajne: że to ludziom nie tylko podchodzi, ale po prostu pomaga. Czasami przychodzą pytania, co zrobić z bliskim uzależnionym. Ja zawsze odpowiadam to samo: iść do terapeuty. Jest to często dla bliskich osoby uzależnionej duży problem, pojawia się myślenie: "dlaczego ja mam iść do terapeuty, skoro to on ma problem, nie ja". A ten terapeuta powie ci, co masz w tej sytuacji robić i pokaże, jak alkoholik czy alkoholiczka w to wszystko cię wciąga, jak ty jesteś od tej sytuacji uzależniony/ To bardzo delikatna materia – z reguły, dopóki alkoholik nie osiągnie swojego momentu poddania się, reaguje straszną agresją. Moment zrozumienia, że musi się leczyć, jest bardzo To też wymaga spojrzenia na siebie samego, ale warto się przełamać i iść do przychodni z NFZ-u. Ale ja nie czuję się kompetentny, bo sam jestem tym gagatkiem – ja tego nie przeżyłem. Wiem za to, jak ludzie mieli ze mną ciężko. Mam takie poczucie – my mamy obowiązek to robić. Bo dostaliśmy sporo na tej trudnej, momentami wyboistej drodze. Robimy to też z ogromnej wdzięczności dla terapeutów, dla ludzi, którzy nam Mój znajomy ładnie nazwał to wrażliwym narcyzmem. To, co robimy jest służebne, to jest dla ludzi, to jakaś forma pomocy. Ja nie myślę za bardzo o jakiejś gratyfikacji, bo swoją gratyfikację już mam. Robimy ten podcast komercyjnie i nie ma co tego ukrywać. Natomiast cieszę się, że mogę coś ludziom dać. Wiadomości są fajne i miłe, ale staram się za bardzo tym też nie że słuchają nas nie tylko alkoholicy, ale i ludzie, którzy lubią podcasty. Lubią zdobywać pogłębioną wiedzę. Od nas dostają bardziej osobistą opowieść dwóch przyjaciół na temat zagadnienia, które jest wokół nich kompletnie przekłamane, obudowane groźnymi mitami i stereotypami. Ten podcast popularyzuje jakąś wiedzę. My ją zdobyliśmy na terapiach. Te terapie – oprócz tego, że nas powyciągały z różnego gówna, które mieliśmy w głowie, były pewnego rodzaju szkołami. Terapia była dla mnie jak szkoła, którą ukończyłem. Julek dostał na koniec jest nie pić w Polsce?Juliusz: Nigdy nie miałem takiego poczucia. Jeszcze pijąc wyobrażałem sobie, że w Polsce nie da się nie pić. Terapia polega na tym, że te wszystkie myśli i przekonania się odkręca. Ale wcześniej tego nie widziałem – rzeczywiście patrzyłem na świat tak, jakby wszyscy w nim pili. Miałem jednak na tyle duże samozaparcie, że od tego wypełnionego alkoholem świata się odciąłem. Przestałem w nim funkcjonować i przestałam zadawać się z wieloma ludźmi, z którymi piłem wcześniej. Ale jest to oczywiście trudne, bo jednak mam pijących przyjaciół – oni jednak przy mnie nie piją. Jakub: Picie a Polska to jest w ogóle oddzielny temat. Jesteśmy strasznie uzależnionym narodem. I nie chcę tu siać teorii spiskowych, ale komuś chyba zależy, żeby Polacy pili. Sklepy alkoholowe są wszędzie. Do tego wciąż bardzo niska świadomość społeczna na temat choroby alkoholowej i jej zerojedynkowy Do pewnego momentu alkoholizm jest wręcz witany z szeroko otwartymi ramionami i traktowany jako element rozrywkowego trybu życia. Ktoś ma kaca, krótkie ciągi, nie zrobił czegoś w pracy, bo wczoraj się najebał. Taki alkoholizm jest tolerowany, chwalony i w liceum dolewali mi wódkę do herbaty…Jakub: Tymczasem choroba alkoholowa ma cztery fazy. I w powszechnym społecznym odbiorze do początku tej czwartej, ostatniej fazy to nie jest żaden problem ani choroba. Dopiero kiedy chory wkracza w ostatnią fazę, czyli ma deliria, zaniki pamięci, traci kontrolę nad sobą i swoim życiem, to zostaje trędowatym. Społeczeństwo kompletnie się od niego odwraca. U nas w Polsce taka wspólnotowość społeczna jest bardzo upośledzona, smar społecznego zaufania w ogóle nie istnieje – alkoholik jest zawsze sam sobie winny i jest kimś, kogo trzeba z tej społeczności jak najszybciej wykluczyć, pozbyć się go. I to jest chore nie jest sam sobie winien?Juliusz: Z punktu widzenia towarzystwa, z którym się pije, to wszystko jedno czy ty jesteś alkoholikiem, czy nie. Dopóki nie psujesz imprezy, to jest Wszystko jest super, dopóki nie psujesz nam imprezy, dopóki nie zesrasz się w spodnie. Jak się zesrasz, to przypominasz nam o tej ciemnej stronie jest bardzo, bardzo niebezpieczną używką, dużo bardziej niż wiele nielegalnych narkotyków. Mi jest łatwo, bo ja żyję w świadomości swojej choroby. Nie mam problemu się do niej przyznać. Nie mam w sobie wstydu bycia alkoholikiem. Ja ten wstyd już w sobie przerobiłem. Natomiast jeśli miałbym żyć – jak wielu ludzi – w wyparciu choroby, to życie w takim wstydzie byłoby potwornie ciężkie Z punktu widzenia najbliższych wygląda to trochę inaczej. Ale nikt nie wie, jak takiemu alkoholikowi pomóc. Ludzie nie mają świadomości, próbują ratować go za wszelką cenę, a tak naprawdę wciągają siebie coraz głębiej w tę alkoholową matnię, bo alkoholik nigdy nie jest w próżni. On może się świetnie bawić ze swoim pijącym towarzystwem, ale rodzina cały czas cierpi i też się wstydzi, bo woli ukrywać to przed światem. I mijają lata związków, wszyscy są chorzy, dzieci poranione i później kwalifikują się do najtrudniejszych terapii [DDA]. Moim marzeniem jest, żeby ludzie jak najszybciej szli się leczyć. Idealna sytuacja, wręcz utopijna. W Polsce pokutuje też takie myślenie, że trzeba dotrzeć do tej ostatniej fazy, żeby coś mogło zacząć ostatnie lata miałem do czynienia z wieloma alkoholikami. Przychodzili do mnie, dostawali wszystko na tacy, a potem robili coś dokładnie odwrotnego. Tak to działa. W ostatniej chwili chcesz ulgi – albo coś wciągniesz, napijesz się albo już w drzwiach szpitala psychiatrycznego coś w podcaście podajemy z Kubą sporo informacji praktycznych, trochę nadziei i własnego doświadczenia. To jest to, co możemy zrobić, a jeżeli ludziom coś tam potem zaświta, nawet jeśli nie dziś, ale na przykład za rok, to jest paradoks całej tej choroby: trudno złapać moment graniczny, w którym należałoby się leczyć. Ostatnią osobą, która mogłaby to zrobić, jest sam uzależniony człowiek. Prędzej widzi to żona, mąż, ktoś w pracy - że cały czas przychodzisz na kacu. Ja sam robiłem wszystko, żeby tego nie widzieć przez 20 lat, chociaż inni widzieli dużo InstagramPamiętam z dzieciństwa izbę wytrzeźwień. Słyszałam, że babcia jedzie tam po dziadka albo że dziadek Izba wytrzeźwień nie jest żadnym leczeniem, jest penalizacją, to taki chwilowy psychiatryk. Pełni funkcję, którą kiedyś pełniły szpitale psychiatryczne. To nie jest miejsce leczenia, ale odizolowania, przypomina Jest miejscem o liście osób, które trzeba przeprosić za to, co się zrobiło w trakcie picia. Są takie, które wam nie wybaczyły?Juliusz: Są osoby, które usiłowałem dosyć nieporadnie na początku mojej drogi przeprosić – raz, drugi i one na te przeprosiny nie zareagowały. Nie uważam jednak, że trzeba wszystko posprzątać, więc w pewnym momencie odpuściłem. Wiedziałem, że spotkania z niektórymi ludźmi dla mnie samego nie byłyby dobre. Najważniejsze sprawy załatwiłem, ale po prostu nie da się zadośćuczynić części krzywd, jak się komuś przez wiele lat niszczyło życie… Nie mam czystej listy i jestem tego świadomy, ale nie czuję się też z tego powodu Ja nie miałem za dużo tego przepraszania. I myślę, że trzeba z tym uważać, bo to jest mechanizm masowania ego, mechanizm, w którym to ja przede wszystkim sobie robię dobrze. Jakaś osoba może wcale nie chcieć mnie widzieć. Trzeba zaakceptować, że pewnych rzeczy się nie naprawi, że pewne sprawy spieprzyło się Moim zdaniem można wpaść w… nałóg. Pójście do kogoś, przełamanie pewnych barier, przeproszenie i zaproponowanie zadośćuczynienia robi nam dobrze. Tak jak mówi Kuba, można wrócić z tych zaświatów i zacząć się objawiać komuś nie wiadomo po przy kobietach jesteśmy - czy da się stworzyć relację będąc uzależnionym?Juliusz: Często takie związki się rozpadają, ale ja nie mam takiego doświadczenia, bo moja żona nigdy mnie nie widziała pijanego. Budowałem z nią relację od zera, na trzeźwo. Jeżeli jedna strona zaczyna się leczyć, a druga jest w zupełnie innym punkcie, to związek zaczyna się rozjeżdżać. Ale wiem, że takie relacje mogą się udać. Tak naprawdę dwie strony potrzebują terapii, a ludzie nadal czują opór przed pójściem na nią, bo myślą, że to nie im coś rodzicielstwo przeraża alkoholika?Juliusz: Ja się strasznie tego bałem. Nie mówiłem o tym, ale miałem opór przed byciem ojcem. Obawiałem się, że zaburzy mi to wypracowany schemat trzeźwieniowego spokoju i odbierze kontrolę nad życiem. Myślałem, że pojawi się ten nowy człowiek i przestanę dobrze spać, wszystko mi się rozsypie. I jak się pojawił, to się rzeczywiście rozsypało, ale nie to, o co się córka ma 5 miesięcy i to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, ale widzę, że wszystkie moje strachy były bezpodstawne. Oczywiście jest duża szansa, że ja się nie sprawdzę jako ojciec. Ja swoim niepiciem zajmuję się w skali najbliższych 24 godzin, tak samo jak ojcostwem. Staram się więc nie przerażać za bardzo i nie zastanawiać się nad tym, co się stanie, jak moja córka będzie miała 15 lat. Na razie jest tak, że po raz pierwszy mam takie poczucie, że przestaję się zajmować sobą, a bardziej innym człowiekiem. Wcześniej czegoś takiego nie Ja nie mam dzieci biologicznych, ale mam niebiologiczną córkę. I wydaje mi, się że jestem całkiem nieźle do tego uzbrojony. Nie patrzę na tę relację przez pryzmat mojej choroby czy moich doświadczeń. Są ważniejsze sprawy w tej codzienności, niż to, żeby się tym mi się, że gdybym miał mieć swoje dziecko i wychowywać je tak od zera, to jestem do tego całkiem nieźle przygotowany. A kwestie typu, że nie będę dobrze spał, są drugorzędne. Myślę, że byłbym w stanie sprowadzić na ten świat i ogarnąć w miarę zdrowego człowieka. Z drugiej strony, każdemu rodzicowi tak się wydaje, a potem są kolejki do lekarzy psychiatrów. Wychowywanie dziecka to jest totalnie trudna impreza, obarczona ryzykiem i bez choroby na pewno się cieszę, że nie zostałem ojcem w momencie, gdy miałem czynną chorobę, czyli przed 30. rokiem życia. Poza wszystkim, ja byłem wtedy strasznie dziecinny, wręcz cofnięty w rozwoju. Nic dobrego by z tego nie Storytel
Motorem napędowym Jagiellonii została jesienią dwójka Czechów – Martin Pospisil znajdował się w najlepszej formie od przyjazdu do Polski, a Tomas Prikryl okazał się czołowym asystentem ligi (pięć ostatnich podań). Spotkaliśmy się z nimi i porozmawialiśmy o… Czechach. Dlaczego polskiego piwa nie da się pić? Czy wylewanie piany z piwa to nietakt? Czemu w Czechach lepiej nie szukać drogi? Czy czeski humor można zrozumieć i z jakich powodów ciężko ogląda się w Polsce filmy? Dlaczego największym błędem sprzedawcy jest przyznanie się do tego, że sprzedaje polskie mięso? Czy wyobrażenie o wyluzowanych Czechach to mit? Zapraszamy. Dlaczego nie zostaliście hokeistami? Tomas Prikryl: – Bo jestem za mały! Nie mam odpowiedniej postury, ale zawsze grało się w hokeja na wiosce, gdy była zima. Martin Pospisil: – Ja też zawsze lubiłem hokeja. Zacząłem grać w niego mniej więcej wtedy, co w piłkę. Graliśmy na wiosce dla zabawy. Później zobaczyłem, że w piłce idzie mi trochę lepiej, więc postawiłem na futbol. Zresztą – do hokeja potrzeba było więcej pieniędzy. Grali w niego głównie ci, którzy mieli bogatych rodziców. Ale ja zawsze byłem przekonany, że chcę grać w piłkę. Nie było tak, że chciałem zostać profesjonalnym hokeistą, ale nie Prikryl: – Do piłki nożnej potrzebowałeś tylko butów, a do hokeja cały sprzęt. Ja też grałem głównie dla zabawy. Nic poważnego. Martin Pospisil: – Ale obserwować dalej lubię. Nawet ostatnio Czesi grali – oczywiście oglądałem. Jak wyglądała wasza gra w hokeja? Grało się na zamarzniętym stawie?Martin Pospisil: – Rybnik zamarzał, wszyscy się spotykaliśmy i się grało. Mieliśmy nawet oświetlenie, więc zdarzało się grać do nocy. Tomas Prikryl: – U nas nie było stawu, ale ktoś zawsze nastrikal wody na placyk i przez noc zamarzała. Rano mieliśmy boisko. Martin Pospisil: – Kije się kupowało, ale w naszym przypadku raczej te tańsze. Tomas Prikryl: – Takie klasyczne, z drewna. U ciebie też? Martin Pospisil: – Tak. Jak się złamał, to naprawiało się go śrubokrętem i grało się dalej. Pamiętam też, że czasem graliśmy na betonie piłką do tenisa. Bez łyżew naturalnie, biegało się w butach. To wioska – grało się we wszystko. Tomas Prikryl: – Ja też spróbowałem u siebie chyba każdego są bardziej popularni w Czechach niż piłkarze? Tomas Prikryl: – Różnie. Jak jest zima, dominuje hokej. Latem to się zmienia i piłka jest na pierwszym miejscu. Najwięcej osób kibicuje, gdy są mistrzostwa. Mecze puszczane są w restauracjach i miejscach publicznych. Naród tym żyje. Martin Pospisil: – Wszędzie widać wtedy czeskie flagi. W hokeju mistrzostwa są co rok, w piłce trzeba dłużej czekać. W erze Jaromira Jagra wszyscy byli za hokejem. Zdobywaliśmy wtedy złote medale. Teraz przyszła kolej na masz ksywę Pepik, tak? Martin Pospisil: – Zgadza się. To jaką w takim razie ty masz, Tomas? Pepik 2? Tomas Prikryl: – Czasami dla żartu koledzy tak mówią! Ale generalnie jestem Tomasz. Macie świadomość, że w Polsce często śmiejemy się z czeskiego?Martin Pospisil: – Jest parę takich słówek, ale myślałem, że będzie tego dużo więcej. Ale pamiętaj, że to działa w dwie strony – dla Czechów wasze słowa też są śmieszne. Ale tak samo nie ma ich zbyt wiele. Co na przykład? Tomas Prikryl: – (śmiech) Nie wiem, czy możemy mówić! Martin Pospisil: – Na przykład polska „droga” to po czesku narkotyki. Raz to usłyszałem i nie wiedziałem, co powiedzieć. Najbardziej śmieszne jest, wiadomo – „szukać”. Lepiej żeby polski turysta w Czechach niczego nie Prikryl: – Jak usłyszałem to za pierwszym razem, przeraziłem się. „Zaraz, zaraz, co ty powiedziałeś?!” Martin Pospisil: Mi przez jakiś czas było ciężko w ogóle powiedzieć to słówko. Czułem się nienaturalnie. Tomas Prikryl: – Ja też, ale teraz jest już normalnie. Zdarzyło wam się kupić w Polsce czerstwy chleb?Martin Pospisil: – Cerstvy? Przecież to czeskie Polsce znaczy coś odwrotnego. W Czechach cerstvy chleb to świeży chleb, w Polsce – nieświeży, Prikryl: – Nie wiedziałem. Martin Pospisil: – Ja też. Uczymy się cały czas. A na przykład kveten u nas polski „maj”. Można się co oznacza czeski film? Martin Pospisil: – Dotarło to od nas. Ale co znaczy? Sytuacja, w której nikt nic nie wie, nie wiadomo o co chodzi. Tomas Prikryl: – Dlaczego tak jest? To dlatego, że Polacy nie rozumieją czeskiego poczucia humoru? Martin Pospisil: – Jak obserwują czeskie filmy to pewnie nie wiedzą, o co chodzi! Chyba tak. Martin Pospisil: – A my mamy dobre filmy. Tomas Prikryl: – Nawet bardzo dobre! Ale też słyszałem, że wielu obcokrajowców nie wie, o co w nich chodzi. Martin Pospisil: – Bo czeski humor jest specyficzny. Ulubiony film nasz obu to klasyka – „Dědictví aneb Kurvahošigutntag” (polski tytuł: „Spadek albo kurwachopygutntag” – red.). Chyba najbardziej lubiany film w całym kraju. Nie ma Czecha, który by go nie widział. Możesz oglądać go dwudziesty raz, a i tak się śmiejesz. Ale zdaję sobie sprawę, że to czeski humor, który nie wszyscy rozumieją. Tomas Prikryl: – Opowiada o życiu na wiosce. Martin Pospisil: – Główny bohater cały czas pije. Nie ma nic i w jednym momencie dostaje spadek – staje się milionerem. Tomas Prikryl: – Nie ma pojęcia, co zrobić z tymi Pospisil: – I funduje całej wiosce, co tylko chcą. A propos filmów – polski dubbing to katastrofa! Jak może być tak, że głos podkłada tylko jeden lektor? W Czechach każda osoba ma swój osobny głos. Kobieta ma kobiecy, mężczyzna męski, dziecko dziecięcy. U nas też, ale w niewielu filmach. Martin Pospisil: – Nigdy nie wiem, o co chodzi. Dziwne. Do teraz się jeszcze do tego nie przyzwyczaiłem. To prawda, że czeskie piwo jest najlepsze na świecie? Tomas Prikryl: – Pospisil: – Tak. Ale Tomas musi o tym powiedzieć, bo pije więcej piwa ode mnie (śmiech). Tomas Prikryl: – Hej, tylko jak jest przerwa na kadrę!Martin Pospisil: – Nie piję zbyt dużo piwa, ale jak porównuję polskie i czeskie… Nie da się tego porównać. Nie tylko polskie jest takie, gdziekolwiek jestem zagranicą czuję, że to nie jest piwo. Nie da się pić. U was można kupić czeskie piwa, ale w tej puszce to i tak nie jest to, co być powinno. Prawdziwe piwo jest z nalewaka. Musi być z pianką. Zimą byłem w górach i byli tam Polacy. Tomas Prikryl: – Słyszałem, to jest katastrofa! Martin Pospisil: – Klasyczne czeskie piwo musi mieć piankę na trzy palce. Oni wzięli łyżkę i wylewali piankę z piwa. Wszyscy na nich patrzą: co oni robią?! Tomas Prikryl: – W Czechach jest prosta zasada: nie ma pianki – nie ma piwa. Jeśli podadzą ci piwo bez piany, możesz je zwrócić. Mówimy na nie cochtan. Martin Pospisil: – Jest też na przykład mliko, czyli kufel wypełniony cały pianą, albo hladinka i snyt, czyli coś pomiędzy. Kelnerzy muszą robić specjalne kursy, jak nalewać piwo. Też dlatego w Czechach piwo smakuje dużo lepiej – kelnerzy wiedzą, jak je podać. Piwo powinno się nalewać na pięć-sześć razy. W Polsce zwykle leją na raz i od razu podają. Piliście w Polsce piwo z nalewaka? Martin Pospisil: – Próbowałem. W Polsce jest na odwrót – to z nalewaka jest najgorsze, często dodatkowo rozwodnione. Martin Pospisil: – I takie gazowane, że nie da pić. Tomas Prikryl: – Faktycznie, zauważyłem, że w restauracjach ludzie często zamawiają w butelkach. U nas jest zupełnie na odwrót. W czym Czesi są lepsi od Polaków? Martin Pospisil: – W hokeju. To wiadomo. Tomas Prikryl: – Mamy piękniejsze kobiety. Martin Pospisil: – To prawda, ale może nie pisz tego, bo kibicki z Białegostoku nie będą zadowolone! (śmiech) Są piękne, ale Czeszki są jeszcze piękniejsze. Kto jest bardziej pracowici? Polacy? Martin Pospisil: – Tak, bez dwóch zdań. Jak Polak wyjdzie na boisko, to wiesz, że będzie zapierdzielał. Widać od razu, że ma większą agresję. Tomas Prikryl: – Też mi się tak wydaje. Jak czegoś nie trzeba, to się Czech ukryje, schowa. Bardzo niewielu waszych rodaków wyjeżdża zagranicę. Masa Polaków żyje z kolei w Anglii, Niemczech czy nawet w Pradze. Martin Pospisil: – Bo Czesi są lenie! Wystarczy im siedzieć w domu. Nie chcą próbować nic nowego. Tomas Prikryl: – Teraz jest młoda generacja, dużo influencerów, młodzi lubią wyjeżdżać zagranicę, poznawać coś nowego. Wielu Czechów starszego pokolenia nie zna języków. Nie chciało im się uczyć. Ale to się zmienia. Za co nie lubicie Czechów? Jaka jest wasza wada narodowa? Martin Pospisil: – Moim zdaniem zazdrość. Jak ci idzie, masz wynik, więcej jest zazdrośników niż ludzi, którzy cię wspierają. Mało kto cieszy się z twoich sukcesów. Gdy w Ołomuńcu przegrywaliśmy mecz, od razu było dwieście komentarzy. Wygrasz – nikogo to nie obchodzi, komentarzy jest pięć. Tomas Prikryl: – Czesi tacy są, zwłaszcza w sporcie. Dużo jest hejtu. Ale raczej nie mam rzeczy, która mnie bardzo drażni w moim narodzie. Może to, że mamy przekonanie, że we wszystkim jesteśmy słabi. A w sporcie osiągamy dużo – świetnie gramy w hokej, radzimy sobie w piłce, mamy tenisistów. Ilu tenisistek mamy w pierwszej trzydziestce WTA? Martin Pospisil: – Pliskova, Kvitova, Vondrousova, Muchova, Strycova… Pięć. Tomas Prikryl: – Ale wszyscy i tak czekają na ten moment, jak nie będzie szło. Martin Pospisil: – Byli przyzwyczajeni przed laty do tego, że zawsze był jakiś wynik – złoto, srebro, brąz. Jak już nie ma niczego aż tak wielkiego, sport przestaje im się podobać. To ciekawe, bo w Polsce jest takie wyobrażenie, że Czesi niczym się nie przejmują, są bardzo wyluzowanym Prikryl: – Słyszałem, że wszyscy tak o nas myślą – fajnie sobie żyjemy, jest spokojnie. Ale tak nie ma. Często się obrażamy. Martin Pospisil: – Najbardziej to widać, gdy jedziesz gdzieś daleko na wakacje. Widzisz, że wszyscy są uśmiechnięci, pozytywni. Jesteś na lotnisku w Czechach i od razu widzisz innych ludzi. Byłem zaskoczony, jacy pozytywni ludzie są w Białymstoku. Słyszałem o Polsce, że tu też jest dużo zazdrosnych ludzi, ale dowiedziałem się potem, że jest duża różnica, w jakim mieście żyjesz. Inaczej jest w Krakowie, inaczej w Warszawie, inaczej w Białymstoku. Trafiliśmy chyba do dobrego miejsca. Czego z Czech najbardziej wam brakuje? Martin Pospisil: – Jedzenia. Zawsze jak przyjeżdżam do Czech, wybieram się od razu na klasyczne czeskie jedzenie. Tomas Prikryl: – O tak. Knedliky. Martin Pospisil: – Poza tym wszystko jest podobne. W Polsce można kupić wszystko – nawet rzeczy typowo czeskie. Macie jakąś czeską knajpę w Białymstoku? Martin Pospisil: – Nie. Ale w Warszawie jest. Tomas, może otworzymy? Tomas Prikryl: – Dobry pomysł. Czesi lubią Polaków? Tomas Prikryl: – Nie lubią nikogo! Martin Pospisil: – Teraz już się trochę poprawiło, ale wcześniej nie lubili Polaków. Tomas Prikryl: – Tak było, po prostu. Utarło się przez lata, że Polaków się nie lubi. Od kiedy pamiętam, było takie myślenie. Dużo było w Czechach – jak w Niemczech – żartów o tym, że Polacy to złodzieje. Tomas Prikryl: – Było, było. Możliwe, że to jest powód. Ale to tylko taka gadanina. Martin Pospisil: – Jak w sklepie było coś polskiego, na przykład mięso, wszyscy mówili, że nie jest zbyt dobrej jakości. Gdy tylko sprzedawca się przyznał, że pochodzi z Polski, nikt nie chciał kupować. Mieli to w głowach już tak głęboko zakorzenione – z Polski, znaczy, że nie dobre. Teraz się to zmienia. Wszyscy widzą, że Polska nas przegoniła, poszła do przodu. U nas mówi się, że Polacy lubią Czechów, bo z każdym innym sąsiadem zdążyli się już Pospisil: – Ja się spotkałem tu z dużą sympatią. Wszyscy chcieli pomagać. Gdy mówiłem, że jestem z Czech, podchodzili do tego bardzo pozytywnie. Nie wiem czy dlatego, że byłem z Czech, czy po prostu chcieli zaopiekować się obcokrajowcem, ale byłem pozytywnie zaskoczony wszystkim. Tomas Prikryl: – W Polsce generalnie masz dużo więcej zagranicznych piłkarzy. W Czechach jest ich niewielu i zwykle trzymają się razem, w swojej grupce. Szatnia jest specyficzna. Martin Pospisil: Po meczu cała czeska drużyna wychodzi Prikryl: – W trakcie tygodnia też są bardzo zżyci. Martin Pospisil: – Ale Polska jest bardzo podobna pod tym względem. Rozmawiam z chłopakami, którzy grali w lepszych ligach i tam jeszcze bardziej traktują piłkę jak pracę, mniej ze sobą wychodzą. Tomas Prikryl: – Często Czech cieszy się, gdy już wraca do naszej ligi. Może odetchnąć. Zdziwiło was, ile w Polsce jest kościołów? Podobno 80% Czechów nie wyznaje żadnej religii. Martin Pospisil: – W samym Białymstoku ile jest! Tak, jestem zaskoczony, nie wiedziałem wcześniej, że aż tak to wygląda. U nas w ogóle nie ma takich tradycji. Mało kto chodzi do kościoła. W Polsce to normalne, że ktoś wierzy, u nas jak ktoś jest wierzący, to wszyscy na niego patrzą: ale jak to, co ty robisz?Tomas Prikryl: – Wcześniej tak nie było, ale teraz nie ma wierzących. W Czechach funkcjonuje takie wyobrażenie o Polakach. Mówisz „Polak”, myślisz – wierzący. A jesteście otwartym, tolerancyjnym narodem? Mówi się o was, że tak. Martin Pospisil: – To się nie zgadzam. Zależy od miasta. Ale większość nie jest otwarta. Tomas Prikryl: – Wielu lubi swojego, ale obcego już nie chcą. Martin Pospisil: – Jesteśmy zamknięci w swoim gronie. Ja i Tomas jesteśmy tolerancyjni, ale zależy na kogo Prikryl: – Zwłaszcza w mniejszych miastach, bo w większych ludzie są bardziej otwarci. Chłopak ma takie włosy, dziewczyna wygląda inaczej – nikt na nich nie patrzy, jest normalnie. Jak z wioski pojedziesz do miasta, wszyscy poznają, że jesteś z wioski. Tak samo na odwrót – jak pojedziesz z miasta na wieś, wszyscy będą na ciebie patrzeć, że tak wyglądasz. Martin Pospisil: – O tym, że jesteśmy otwarci, gdzieś przeczytałeś?Tak. Tomas Prikryl: – To chyba dobrze, że tak o nas piszą! Martin Pospisil: – Generalnie nie ma wielkiej różnicy pomiędzy oboma krajami. Wiadomo, w domu jest w domu – masz swoją rodzinę, swoich znajomych. Ale świetnie się czuję w Białymstoku. Niby jesteś daleko, ale tego nie czujesz, bo jest podobnie. Tomas Prikryl: – Wiele rzeczy jest takich samych. Bardzo szybko się przyzwyczailiśmy. Ale oczywiście – dom to jednak dom. Rozmawiał JAKUB BIAŁEKFot. / FotoPyK
Zwyczajowo gorąca herbata, kawa, czy zupa kojarzy się z jesienią lub zimą, czyli tradycyjnie porami roku o niskich temperaturach. Okazuje się jednak, że picie gorących napojów w upał to dobry sposób na ochłodzenie organizmu. Paradoks? Tylko pozornie. Ciepły napój pobudza receptory temperatury na języku, a te sprawiają, że zaczynamy się pocić i tym samym chłodzić. Pot jest efektem termoregulacji naszego ciała, ale też działa na nie chłodząco, dlatego fizjolodzy radzą go zbyt szybko nie ścierać z ciała. Ta metoda chłodzenia się jest skuteczna pod warunkiem, że jesteśmy w miejscu, w którym panuje niska wilgotność powietrza. Zerknij: Mamo, chce mi się pić, czyli jaka herbatka jest dobra dla dziecka? Czytaj: Włóż do lodówki zużytą torebkę herbaty. Rewelacyjny trik! Jaka herbata podczas upałów? Eksperci podczas wysokich temperatur zalecają picie gorącej, czarnej herbaty. To ona zawiera duże ilości tzw. teoflawiny. Związki te mają dobroczynny wpływ na organizm, odtruwają go i opóźniają procesy starzenia. Nie należy jednak pić w ciągu dnia wyłącznie herbaty! - przestrzegają dietetycy. Należy to połączyć z przyjmowaniem odpowiednich ilości wody, aby nie odwadniać organizmu. Zioła w upał - jeśli tak, to jakie? Picie tzw. ziołowych herbatek może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Niepozorny napar z pokrzywy jest najgorszym z możliwych wyborów z uwagi na moczopędne działanie zioła. Są jednak rośliny i napary całkowicie bezpieczne dla ludzkiego organizmu - to uspokajająca melisa i mięta. Przygotowany z nich napar, gasi pragnienie i nawadnia organizm, a w dodatku mięta ma działanie ochładzające. Tego typu herbaty ziołowe spełniają swoją funkcję, podobnie jak herbaty owocowe z dodatkiem suszonych liści czy owoców. Sprawdź to: Jakie rodzaje herbat są najlepsze dla zdrowia? Możesz się zdziwić! Źródło: "Wysokie Obcasy" Cieszymy się, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści.
Pochodzi z ponad 50 studni głębinowych w Koszalinie i Mostowie. Nawet nie jest chlorowana, bo nie musi. Firma wodociągowa prowadzi kampanię „Koszalin pije wodę z kranu”, w której zachęca mieszkańców do picia wody bezpośrednio z kranu, bo jest zdrowa i smaczna, a poza tym nie zaśmieca to krajobrazu plastikowymi butelkami. A nawet odwrotnie: podobno turyści zabierają koszalińską wodę w butelkach do w prawo, żeby czytać dalej >>>>archiwum Czy można pić wodę bezpośrednio z kranu? Czy kranówka jest zdrowa? Odpowiedzi na te oraz inne pytania znajdziecie w tym artykule. Zobacz, jak jest w różnych miastach i upewnij się, czy w ogóle picie surowej kranówki jest zdrowe. Sprawdź, gdzie jest najlepsza w Polsce i na świecie oraz czy woda z kranu dorównuje mineralnej ze zgrzewek, stołowej i tylko Polacy w średnim wieku pamiętają, jak woda z kranu śmierdziała chlorem, zabijając smak i zapach herbaty. Po domach krążyli samozwańczy eksperci, słono oferując przeróżne filtry. W Warszawie na początku lat 90. poszczególne dzielnice rozpoczęły nawet budowę studzienek bezpłatnej wody niezależnej od ogólnej sieci; jest ich kilkaset i funkcjonują do dziś. Zarazem jednak olbrzymie pieniądze inwestowano w nowoczesne uzdatnianie wody i po latach w stolicy można pić wodę prosto z kranu – bez czekania, aż utraci woń, opadnie osad i bez gotowania. Ale na przykład dwa lata temu wybuchła wrzawa wokół woni chloru z kranówki wrocławskiej. Jak więc jest z tą wodą? Woda stanowi środowisko wszystkich twoich procesów życiowych, wręcz składasz się w 50-60 proc. z wody, a w sensie doznaniowym po prostu i aż po prostu gasi ona twoje pragnienie. Ale jaką wodę pić? Sprawdź, czy również tę najłatwiej dostępną i najtańszą, czyli z woda kranowa w Polsce jest najlepsza. Kliknij w galerię i ofertyMateriały promocyjne partnera
jesteśmy w polsce tu nie pić nie wypada